13. JEDEN SAKSOFON I DWÓCH PANÓW C.

Chciałam zostać na dłużej w Europie, ale by napisać co nieco o saksofonie w odsłonie jazzowej przyszły mi do głowy dwa nazwiska. Noszący je panowie mieszkają jednak w Stanach Zjednoczonych i aby ich poznać musimy kolejny raz wrócić do Ameryki Północnej. Mam nadzieję, że polubiliście latanie samolotem, bo podróż nim będzie najszybsza i najbardziej komfortowa. Wykupiłam dla was bilety w klasie biznes 🙂
Z jakim miejscem kojarzy się, drodzy „czytacze”, brzmienie saksofonu? W mojej głowie od razu pojawia się obraz klimatycznej, skąpo oświetlonej piwnicznej salki, lekki zapach damskich perfum, szklaneczka z zawartością tego, co kto lubi najbardziej, i relaksująca zaduma…
Saksofon ma jednak wiele twarzy i różnorakie brzmienie wynikające chociażby z faktu, że możemy go spotkać w wielu odsłonach. Dokładnie w siedmiu! Najbardziej popularne to: saksofon sopranowy o barwie delikatnej i słodkiej, saksofon altowy o bogatym i ciepłym brzmieniu, saksofon tenorowy o wyrazistej i nieco rzewnej barwie oraz saksofon barytonowy, głęboki i lekko chropowaty w odbiorze. Pozostały mi do wymienienia (dla porządku!) jeszcze trzy odmiany mniej znane i rzadziej wykorzystywane, a mianowicie: saksofon sopraninowy (barwa wysoka i piskliwa), saksofon basowy (barwa głęboka i chropowata), a także saksofon kontrabasowy (barwa niska, bardzo głęboka i chropowata). Każdy z nich ma w związku z tym inną skalę i inne możliwości wykonawcze. O kształcie, stroikach i klapkach zaoszczędzę wam wiedzy, kto chce niech „podszkoli się” we własnym zakresie! Ja skupię się na samej muzyce 🙂
Wybitnych saksofonistów w historii jazzu było baaaardzo wielu. Ja chciałabym opowiedzieć Wam tylko o dwóch: Ornette Coleman i John Coltrane to główni bohaterowie tego felietonu. Dlaczego właśnie oni? Sądzę, że to napisana przez nich „bajka jazzowa” najbardziej mnie zaczarowała. Muzyka tak właśnie powinna oddziaływać na człowieka i jego zmysły. Ornette Coleman zapisał się w historii muzyki przede wszystkim jako twórca free jazzu nurtu w jazzie nowoczesnym.
Urodził się 9 lub 19 marca 1930 roku w Fort Worth, a zmarł 11 czerwca 2015 roku w Nowym Yorku. Ten nowatorski i bulwersujący od początku swej muzycznej drogi saksofonista (grał również na skrzypcach i trąbce) nie poddał się panującym w latach 50. utartym schematom w zakresie porządku rytmicznego i harmonii. Postawił na totalną wolność i to przez duże W!
Wielkimi zgłoskami w historii jazzu zapisał się słynny koncert w nowojorskim klubie „Five Spot” w listopadzie 1959 roku. Promowana tam płyta stworzona właściwie przez samych debiutantów: Don Cherry (kornet), Charlie Haden (kontrabas), Billy Higgins (perkusja) i oczywiście Ornette Coleman (saksofon altowy) została owacyjnie przyjęta przez słuchaczy!
Nie jest to równoznaczne z brakiem mocnej krytyki wobec „totalnego chaosu” zaaplikowanego odbiorcom. Szczególnie, że wśród nich byli wielcy ówczesnych czasów: m.in. Leonard Bernstein, Paul Chambers, Miles Davis, John Coltraine, Lionel Hampton czy Charlie Parker „Bird” przecierali oczy ze zdziwienia, a może i dokładniej czyścili… uszy, słysząc muzyczne wyczyny młodego Colemana. Miles Davis w typowy dla siebie sposób skomentował: „On jest kompletnie popieprzony”… Co tu dodać: po koncercie rozgorzała dyskusja o granicach sztuki, teorii totalnego chaosu, braku jakichkolwiek reguł. „Bairdowi by się podobało to, co gram” twierdził Coleman. Rzeczywiście wielka szkoda, że temu wielkiemu saksofoniście, twórcy bebopu (kierunku dającego początek jazzowi nowoczesnemu) nie było dane usłyszeć muzyki tworzonej przez Colemana (zmarł młodo, mając zaledwie 35 lat). Odrzucenie harmonii, zachwianie stałego rytmu, dążenie do coraz większej wolności! Czego można chcieć więcej? Myślę, że to zależy od indywidualnych upodobań. Jedni potrzebują uporządkowania w sobie i na zewnątrz, a inni wręcz przeciwnie, rozgardiaszu 🙂 Większość artystów będących innowatorami spotyka się na początku ze sprzeciwem środowiska krytyków i kolegów „po fachu”. Tak też było w przypadku Ornette’a Colemana. Jedni nazywali go „zbawicielem jazzu”, inni oszustem. Roy Eldrige (amerykański wybitny trębacz jazzowy zm. 1989 r.) powiedział, że słuchał Colemana raz, drugi, kolejny i tak z tego nic nie zrozumiał. Jednym słowem awangarda! Potrzeba było nieco czasu, aby przetrawić i docenić ucztę muzyczną proponowaną przez Ornette’a Colemana i już nigdy nie nazywać go ani oszustem, ani hochsztaplerem.
Wcześniej wspomniany już John Coltrane nie był tak wrogo nastawiony do free jazzu. Mówił, „że coś w tym jest”. To coś zapewne spowodowało, że po okresie bogatej skądinąd współpracy z Milesem Davisem wybrał własną drogę jazzowej awangardy. Dokonał szeregu innowacji, zarówno w technice gry, jak i w jej brzmieniu. Wykorzystywał saksofon sopranowy (jako pierwszy w całej historii jazzu), wprowadził elementy muzyki hinduskiej, a jego improwizacja nie podlegała żadnym wcześniej obowiązującym zasadom. Wpływ pod tym względem „zwariowanego” Colemana słychać wyraźnie! Grając z Davisem, po pewnym czasie zaczyna sugerować mu własne pomysły. Sam Davis raczej nie skory do komplementów tak wypowiada się o jego grze: „To chyba najgroźniejszy kot, z jakim grałem, poważny gość i wiedział, czego chce. Kochałem słuchać jego solówek. Skąd on brał te dźwięki?”. John Coltrane prezentował niekonwencjonalne podejście do modern-jazzu i tą postawą zachęcał do współpracy innych znakomitych muzyków m.in.: Theloniousa Monka (trąbka), Reda Garlanda (fortepian) i Donalda Byrda (trąbka). Dzieckiem wspólnego działania było powstanie płyty„Thelonious Monk And Johny Coltrane”.
Po latach delikatnego wręcz brzmienia saksofonu, jakim wyróżniał się chociażby Stan Getz, nastała era ostrej, mocnej gry Coltrane’a. Stał się on się jednym z najbardziej rozpoznawalnych saksofonistów tenorowych w Nowym Yorku. Jego kariera jest bardzo inspirująca, a koleje losu arcyciekawe. Zachęcam sięgnijcie dalej i głębiej do jego twórczości. Umarł młodo, mając tylko 41 lat. Śmierć była wynikiem długotrwałego uzależnienia od heroiny i alkoholu. Skutkowało to ciężką chorobą wątroby, a w konsekwencji jej niewydolnością. Dlaczego o tym piszę? Dlatego że nie tylko Coltrane był heroinistą. Miles Davis, Sonny Rollins, Art Blakey również. Tyle tylko że Davis już niebawem, w 1954 roku zerwał z zabójczym nałogiem, co zresztą bardzo mocno opisuje w swojej biografii, a Coltrane niestety nie… To przestroga dla wszystkich, nie tylko dla ludzi sztuki, dla których używki często stanowią chleb powszedni. Jeśli nie możemy żyć bez nałogów, znajdźmy takie, które nie niszczą, a budują, dodają siły i energii bez skutków ubocznych. Na przykład: uzależnienie od DOBREJ muzyki. Od gromadzenia płyt i ich słuchania w chwilach trudnych, ale też w czasie, gdy jesteśmy szczęśliwi i uśmiechamy się do całego świata. To fantastyczne uzależnienie! Pomaga na wszelkie bolączki i na pewno nie uczyni nikomu krzywdy 🙂
Żegnam się na krótko, zostawiam wszystkich „czytaczy” z brzmieniem odlotowych, nowatorskich saksofonów dwóch panów C.
                                                                                                                                                         Wasz szalony (dziś) instruktor

Ostrzegam można się zdziwić, Coleman gra tutaj na plastikowym saksofonie, co potęguje jego jazgotliwe brzmienie!

Ufff… Coltrane się nade mną ulitował po szaleństwach pierwszego pana C. 🙂

Skip to content