11. SYMFONIA: KUFEREK Z BOGACTWEM DŹWIĘKÓW

Polubiliście latanie samolotem? To dobrze, ponieważ wsiadamy do żółtej nowojorskiej taksówki i w tempie presto jedziemy na lotnisko Johna Kennedy’ego. Cel? Znowu Europa. Tym razem odwiedzimy cztery państwa: Austrię, Niemcy, Czechy i Rosję. Postaram się zarazić was ciekawością do poznawania giganta wśród form muzycznych: symfonii!
Bardzo wielu kompozytorów przyjmowało wyzwanie by ją skomponować. Wystarczy wspomnieć, że Joseph Haydn napisał aż 104, w tym najsłynniejsze: nr 94 „Z uderzeniem w kocioł” czy nr 101 „Zegarową”. Jego rodak Wolfgang Amadeusz Mozart stworzył 41 symfonii, choć to tylko liczba tych zachowanych. Ludwik van Beethoven tylko (?!) dziewięć, ale za to jakich!!! Tę ostatnią dziewiątą kojarzą prawie wszyscy, chociażby z finałowej kantaty do słów „Ody do radości” Friedricha von Schillera. Była to pierwsza w historii symfonia instrumentalno-wokalna, dzieło uznane za jedno z najwybitniejszych w historii muzyki w ogóle.
Obok Haydna i Mozarta wspomnę jeszcze jednego wybitnego symfonika pochodzącego z Austrii, a jest nim neoromantyk Gustaw Mahler. On to właśnie wprowadził „na stałe” obecność chóru i głosu solowego do formy symfonii m.in. w II symfonii – sopran, alt i chór, III – alt,chór żeński i dziecięcy, IV – z sopranem solo oraz VIII zwana „Symfonią tysiąca” z ośmioma głosami solowymi, dwoma chórami mieszanymi i chórem dziecięcym. Można rzec kolokwialnie: poszedł na całość!
Do tej pory forma symfonii składała się z 3 lub 4 części o różnych tempach i była orkiestrowym odpowiednikiem sonaty. Metamorfoza tej formy muzycznej na przestrzeni wieków jest dynamiczna i żeby ją poznać, potrzeba osobnego felietonu 🙂
Mahlera trzeba lubić, żeby go chcieć słuchać. Wierzcie mi, długo trwało, zanim wewnętrznie zachwyciłam się urodą jego symfonii. Słuchając ich, długo nie mogłam oprzeć się uczuciu dziwnego bałaganu, przysłowiowego „grochu z kapustą”i… miałam po pewnym czasie dosyć. Ojoj! Coś wyraźnie było ze mną nie w porządku…
Do tej pory nie wiem co, może musiałam dojrzeć, nabrać życiowego doświadczenia , dystansu i pokory?
Teraz myślę, że bliski mi był zawsze minimalizm, Mahler zaś to orgia doznań wszelakich. Stąd pewnie mój początkowy opór. Minął bezpowrotnie, gdy z dobrym nastawieniem wysłuchałam V symfonii. Weźcie ze mnie przykład, choć grozi przy tym utrata obuwia… (wedle powiedzenia „z wrażenia pospadały wszystkim buty”).
Od pierwszych dźwięków, które stanowi piękne, fanfarowe wejście trąbki solo, wchodzimy w świat mahlerowskiej namiętności. Symfonia ta powstała w czasie, gdy kompozytor wreszcie szczęśliwie ulokował swoje uczucia. Alma Schindler była dla niego muzą i inspiracją, a przeżycia emocjonalne łączące tych dwoje przełożyły się na muzykę, którą tworzył właśnie w tym czasie (lata 1901–1902). Wierząc słowom przyjaciół Gustawa Mahlera, czwarta część V symfonii Adagietto jest listem miłosnym kompozytora do żony Almy. Od dawna wiadomo, że przyczynkiem do powstania wybitnych dzieł literackich i muzycznych bywa miłość i namiętność. Na szczęście w tym wypadku miłość odwzajemniona i szczęśliwa 🙂
Przyszedł czas wyjazdu z klimatycznego Wiednia. Ruszamy do Niemiec, kraju wielkich kompozytorów, m.in. Jana Sebastiana Bacha, Georga Friedricha Haendla, Johannesa Brahmsa, Feliksa Mendelssohna, Richarda Wagnera, Roberta Schumanna, Franza Schuberta i oczywiście Ludwika van Beethovena! Kto nie zna słynnej miniatury fortepianowej „Dla Elizy”? Przyznam się, że zupełnie nie rozumiem fenomenu popularności tego „utworku”. No, ale nie do mnie należy ocena. Moi uczniowie wiedzą, jak bardzo nie lubię „Elizy”, może dlatego że jest, tak mówiąc nieładnie, oklepana. A przecież Beethoven napisał inne dzieła wielkie i wybitne! Do nich bez wątpienia należą symfonie. O IX wspomniałam już na początku tego felietonu przy okazji nowatorskiego wykorzystania chóru. Ja chciałabym was zachęcić do posłuchania nie tylko jej, nie tylko V z charakterystycznym początkiem: ta-ta-ta, taaam! ta—ta—ta– taaam! Także „Eroica” (nr 3) należy do najbardziej rozpoznawalnych. Tą, którą lubię najbardziej, jest VII Symfonia A-dur op. 92, szczególnie część II. Jej surowe piękno, pulsujący jednostajnie temat zawsze mnie uspokaja i urzeka swą melodyjnością.
Nie mniej piękne i pochłaniające słuchacza(zupełnie jak drapieżna rosiczka) jawią się 4 symfonie Johannesa Brahmsa. I znowu zaproponuję tę, z którą jestem zaprzyjaźniona. IV Symfonia e-moll op. 98! Od samego początku spotkała się z wielkimi zastrzeżeniami ze strony zarówno krytyków muzycznych, jak i przyjaciół Brahmsa. Z biegiem czasu jednak: „Jej bogactwo pomysłów i jej surowe piękno nie są dostrzegalne na pierwszy rzut oka; nie są demokratyczne…” – pisał jeden z czołowych krytyków Hugo Wolf.
Posłuchajcie, proszę, tego wspaniałego dzieła, wokół którego zaraz po premierze narosło wiele sporów i kontrowersji. Mnie urzekł już od pierwszych dźwięków pierwszy temat pojawiający się w partii smyczków. „Wciągnął” do swego świata jak… rosiczka 🙂
No to czas na dalszy ciąg naszej wyprawy. Wyruszamy do Czech, by uścisnąć dłoń Antoninowi Dvořákowi. Był czołowym przedstawicielem tak prężnego w owym czasie nurtu narodowego. Wśród bogatego dorobku na czoło wysuwają się (jakżeby inaczej) symfonie! Ostatnia, dziewiąta w tonacji e-moll op.95opatrzona programowym tytułem „Z Nowego Świata” powstała w czasie podróży kompozytora do USA. Melodie rdzennych Amerykanów (Indian), a także spirituals – rdzenne pieśni czarnych niewolników – uznał Dvořák za odpowiedni fundament do kształtowania kultury muzycznej nowego kraju. Symfonia IX, szczególnie jej ostatnia IV część zawsze napawają mnie radością i optymizmem. Każdy jednak odbiera muzykę w bardzo indywidualny sposób. Nie sądzę jednak, żeby kogokolwiek (pomimo molowej tonacji) symfonia „Z Nowego Świata” zasmuciła… Dla mnie bezwzględnie świetna na poprawienie nastroju!
Nie tracąc dobrego humoru, wybierając taki środek transportu, jaki najbardziej komuś odpowiada, przenosimy się do… carskiej Rosji. Brzmi groźnie, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują 🙂 W owym czasie (XIX w.) żył i tworzył Piotr Czajkowski. Kompozytor, którego twórczość wyróżnia się niezwykłym liryzmem, osiągniętym dzięki czerpaniu z melodyki XIX-wiecznego romansu rosyjskiego, a także pieśni rosyjskiej i ukraińskiej oraz włoskiej kantyleny operowej. A mówiąc „od serducha”: muzyka Czajkowskiego ma w sobie powietrze, przestrzeń i wolność. Słuchając jej, po prostu chce się żyć i oddychać całą piersią! My jesteśmy w krainie symfonii, więc kilka słów o (jak myślicie, mojej ulubionej?) symfonii właśnie. Piotr Czajkowski napisał ich sześć. I to właśnie o VI „Symphonie pathétique” kilka słów: historia powstania tego dzieła jest związana z… odchodzeniem kompozytora z ziemskiego padołu. Wcześniej wspominałam o radości w muzyce Czajkowskiego, a serwuję Wam dzieło pełne dramatyzmu, dzieło, które wybitny dyrygent Leonard Bernstein odczytał (jak mówi muzykolog Piotr Orawski) „w dwóch wymiarach: samego Czajkowskiego jako człowieka, który stanął wobec perspektywy ostatecznej, z której nie ma powrotu, i każdego z nas, który też tam pójdzie, też stanie wobec tej oczywistości ostatecznej”. Wbrew pozorom to właśnie ta pełna bólu, lęku i poczucia osamotnienia symfonia mnie jako człowieka niewolnego od trosk napełnia nadzieją i… optymizmem:) Nie wiem, czy to jakiś psikus, czy ukryta siła płynąca z muzyki Piotra Czajkowskiego?
Na dzisiaj koniec. Zostajemy przed wycieczką do Norwegii jeszcze na chwilę w zjawiskowym Petersburgu. Gorąca herbatka z samowara i wyruszamy w drogę!
                                                                                                                                                                                            Wasz instruktor
Skip to content