21. Urszula Dudziak. Pięć oktaw wrażliwości i perfekcji

Witam was po raz ostatni, mili podróżnicy po świecie muzyki klasycznej i jazzu. Nasze wędrówki
dobiegają końca, choć nie jest wcale powiedziane, że do nich jeszcze nie wrócimy. Kraina muzyki
jest taka rozległa i piękna, że zwiedzanie jej może trwać do końca świata i jeden dzień… dłużej.
Gdy wspólnie dwa miesiące temu wylatywaliśmy za ocean, przed naszymi oczami ukazał się wtedy
nowoorleański most Crescent City Connection, a na jego tle miasto będące kolebką jazzu, gdzie muzyka jest wszechobecna jak powietrze. Zaczerpnęliśmy go pełną piersią, wyruszając w blisko
trzymiesięczną dalszą podróż. Zwiedziliśmy nie tylko kawałeczek Stanów Zjednoczonych,
ale również wiele krajów Europy. Myślę, że główny cel został osiągnięty: muzyka i jej przeróżne
oblicza uchyliły przed nami rąbka swej urokliwej tajemnicy. Wszystko co dobre jednak szybko się
kończy, czas wracać do domu! W ostatnim felietonie dotyczącym muzyki klasycznej powróciłam
z wami do Polski za sprawą Ignacego Jana Paderewskiego, wybitnego męża stanu, kompozytora
i pianisty. Dzisiaj pisząc ostatni felieton o jazzie spotkamy się w polskich górach ze światowej sławy wokalistką Urszulą Dudziak. Zapytacie: dlaczego akurat tam? Odpowiadam: to miejsce jej
urodzenia 🙂 W małej wiosce Straconce koło Bielska-Białej teraz już będącej dzielnicą miasta.
Kariera Urszuli Dudziak jest przebogata i niezwykle kolorowa jak ona sama.


Artystka urodzona w zamkniętym, komunistycznym kraju, w małej miejscowości, nie mająca łatwego dostępu do nagrań płytowych, ani materiałów nutowych dostała od Boga dar wyjątkowy – talent!!!
I oprócz niego niebywałe szczęście, aby ten talent mógł rozkwitnąć.


Zadebiutowała po tym, gdy 15-latkę w skromnej sukience z białym kołnierzykiem usłyszał Krzysztof Komeda (nie pamiętam niestety, w jakich okolicznościach nastąpiło to spotkanie).
Ważne jest to, że zaowocowało ono debiutem młodziutkiej Urszuli jako solistki na koncercie
w warszawskim klubie studenckim „Hybrydy” w 1958 r. Zaśpiewała wówczas kołysankę
autorstwa Komedy „Nie jest źle”.


Początkowo Urszula Dudziak śpiewała jazz tradycyjny (to właśnie jej interpretacja utworów
Elli Fitzgerald tak bardzo spodobała się Krzysztofowi Komedzie). Wystąpiła wielokrotnie
na festiwalu Jazz Jamboree w latach 1969-1972. Świetny duet stworzyła z pianistą Adamem Makowiczem przy nagraniu płyty „Newborn Light” wydanej najpierw w Szwajcarii (1972 r.), a potem w USA (1974 r.). Sukces gonił sukces! Kolejnym okazał się być album „Tribute to Komeda”
wydany w 1976 w USA z muzyką freejazzową i fusion (jeśli te określenia nie są wam znane, odsyłam do encyklopedii, bo to najprościej…).


Urszula Dudziak przyznaje po latach, że była bardzo zakompleksioną osobą. Krzywe zęby,
szeroka twarz, której kształt makijażystki starały się zamaskować sobie znanymi trikami,
duży nos to kilka z mankamentów urody, które widziała patrząc w lustro.
Wszystkie te kompleksy znikały, gdy wychodziła na scenę. Jak sama mówiła: „Oto ja Urszula
Dudziak. Jestem kimś”.


I całe szczęście, że jest i była, pomimo zawirowań, kobietą silną! Gdyby nie taka postawa względem trudów życia, pewno dawno by się już poddała, zaprzepaszczając swój talent. O tym jednak nieco później.


Wracając do twórczości naszej bohaterki, w 1975 roku wydała autorski album „Urszula” z muzyką fusion i funk. W Polsce ujrzał on światło dzienne dopiero w 2011 roku! Wcześniej znany był słuchaczom jazzu w Japonii, Brazylii, Wenezueli, Meksyku, a w Europie w Włoszech.


W tym albumie tylko jeden utwór był z tekstem, reszta to funk i jazz fusion. Dudziak nie tworzy dźwięków instrumentalno-naśladowczych, wokalnie tworzy melodie! W utworze „Frank Rings”
jej wokal pojawia się w roli syntezatora. To właśnie ten album otwiera słynna „Papaya”, która
stała się znakiem rozpoznawczym wokalistki.

Kolejnymi albumami wydanymi w USA są: „Midnight Rain” (1977), „Heritage” (1977),
„Future Folk” (1979). Urszula Dudziak koncertując odwiedziła niemal wszystkie kraje Europy,
Azji, obu Ameryk. Wystąpiła, a jakże, w znanej wam już z prestiżu słynnej Carnegie Hall
w Nowym Yorku, a także na Newport Jazz Festival.


Następny album fusion „Sorrow is Not Forever – But Love is” ukazał się w roku 1983.
Dalsze znaczące działania artystyczne to: koncert z Bobbym McFerrinem (poznaliście tego „szalonego” wokalistę jazzowego w felietonie nr 10 ) na Jazz Jamboree (1985 r.).


Współpraca z polskim zespołem „Walk Away” zaowocowała nagraniem płyty „Magic Lady”.
W klubie Rivera-Remont Dudziak zaśpiewała na koncercie dedykowanym Jerzemu Kosińskiemu (o ich bliskiej relacji opowiem nieco później). Kolejna płyta to nagranie koncertu „Live at Warsaw
Jazz Festival 1991”, w którym wystąpiła z byłym już mężem i córką Miką. Koncert ten nosił znamienny tytuł: „Życie pisane na orkiestrę”.


Jak to często bywa sukcesy zawodowe nie zawsze idą w parze z powodzeniem w życiu
prywatnym i rodzinnym. Małżeństwo Urszuli Dudziak z Michałem Urbaniakiem nie wytrzymało
próby czasu. To właśnie wtedy artystka przeżywała kryzys. Przestała wierzyć w siebie, a z powodu
braków finansowych pracowała w telemarketingu, jako kelnerka, w firmie zajmującej się
sprowadzaniem wzmacniaczy ze ZSRR… Została sama z dwójką dzieci, musiała je jakoś utrzymać.
Rozwód stał się faktem, gdy jeszcze pracowała z mężem. Mieli wspólne muzyczne projekty.
Po rozstaniu wszystko się urwało. Przetrwała ten wielki życiowy krach i zwycięsko dzięki sobie
wyszła na prostą. Jak sama powiedziała: „Ten rozwód stuknął mnie w głowę”. Pozytywnie, jak pokazało życie 🙂 To nie jedyna katastrofa, z której wyszła zwycięsko. Chorowała również na raka i… jak myślicie? Pokazała mu figę! Kolejny raz wygrała.


Wielką miłością życia Urszuli był autor „Malowanego ptaka” Jerzy Kosiński. Związek z nim
zakończyła jednak samobójcza śmierć pisarza. Z kolejnego ciosu w swoim życiu znów musiała się
wytrwale podnosić. Od 1993 roku jest wreszcie szczęśliwa u boku drugiego męża, kapitana żeglugi wielkiej. Teraz słuchając co mówi i jak śpiewa, trudno uwierzyć, że tyle w życiu przeszła.
Takie bogate życie zarówno artystyczne, jak i prywatne warte jest jakiegoś utrwalenia, prawda?
Zapewne do tego wniosku doszła sama Urszula Dudziak i napisała do tej pory dwie części swojej
biografii: „Wyśpiewam wam wszystko” (2012), gdzie pisze m.in. o współpracy z Milesem Davisem
(muszę ją bezwarunkowo zdobyć i przeczytać!) oraz „Wyśpiewam wam więcej” (2018).
„Przed laty skończyłam z bałaganem w głowie. I jeśli pojawia się we mnie zła myśl, mówię jej:
nie jesteś moja, przyszłaś z zewnątrz, zagnieździłaś się tu przez przypadek. Spadaj!”
Optymizm w życiu jest kluczem do szczęścia. Nie sądzicie, że lepiej widzieć szklankę do połowy
pełną niż od połowy pustą? Posłuchajcie Urszuli Dudziak! Nie tylko słynnej „Papayi”,ale również
utworów z wcześniejszego okresu jej artystycznej drogi. Zróbcie to zostając w wakacyjny czas
w Polsce, ciesząc się po prostu życiem!


Wasz wakacyjny instruktor

Skip to content